niedziela, 5 kwietnia 2015

13. - "...ona nie może umrzeć..."







Sprawa Ludmiły ciągle nie daje mi spokoju. Chciałabym odwiedzić ją w szpitalu, ale nie mogę, bo jej lekarz będzie pytał mnie o krew...
Siedziałam właśnie w jednej sali w Studiu, gdy wszedł do niej Diego. Popatrzyłam na niego smutno. Wiedziałam, że nie będzie mnie o nic pytał.
Podszedł i przytulił mnie. Chciało mi się płakać, jednak powstrzymałam się przed tym.
- Diego dość - odsunęłam się od Hiszpana. - Jeszcze ktoś sobie pomyśli, że coś nas łączy. Ja.. ja muszę już iść - założyłam włosy za ucho. - Do zobaczenia.
Wzięłam swoją torebkę z krzesła, założyłam skórzaną kurtkę, która do tej pory wisiała na wieszaku i ruszyłam w stronę domu Federico. Potrzebowałam mieć kogo blisko, a on, jako mój chłopak powinien mnie wspierać, mimo, że nie zna powodu mojego smutku.
Delikatnie nacisnęłam dzwonek i czekałam, aż drzwi się otworzą. Już po chwili stanął w nich Feder. Miał na sobie fartuch, co wyglądało przezabawnie i mimowolnie, uśmiechnęłam się.
Objęłam go, pocałowałam w policzek, po czym weszłam do środka.
- Chcesz ze mną zrobić pizze? - zapytał rozweselony. - Moi rodzice znów pojechali do Włoch i wrócą dopiero za dwa miesiące.
- Często tak znikają? - ściągnęłam buty i skierowałam się w stronę kuchni.
- Bardzo - westchnął. - Ale zdążyłem się przyzwyczaić.
Włoch podał mi fartuszek. Ubrałam go, a potem zaczęliśmy robić jedzenia. Pokazał mi, jak wyrobić ciasto i jak je dobrze uformować, a kiedy już nasze dzieło trafiło do piekarnika nie obyło się bez małej bitwy na mąkę, czym bardzo poprawił mi humor.
Usiedliśmy na kanapie w salonie. Chłopak objął mnie ramieniem, odgarnął mi włosy z twarzy, pochylił się troszkę.
- Wiesz, że jesteśmy całkiem sami - zaczął szeptać wprost do mojego ucha. - I możemy robić wszystko, co tylko nam się spodoba... - zaczął dotykać mojej talii.
Odsunęłam się od niego. Czułam do siebie odrazę i wstręt. Ze łzami w oczach zamachałam głową.
- Fede, ja nie mogę - załkałam.
W tamtym momencie wszystkie moje uczucia stały się dla mnie jasne. Zdałam sobie sprawę, tak nagle, że On nie jest tym, kogo tak naprawdę kocham. Zauroczył mnie. Dałam się złapać to słodkie słówka i jego wewnętrzny wdzięk. Jest naprawdę świetnym chłopakiem, ale ja nie niego nie zasługuję. Federico już ma swoją księżniczkę. Śpiącą królewnę...szkoda tylko, że nie da się obudzić jej pocałunkiem.
- My nie możemy być razem - powiedziałam przez łzy. - Ja nie... Ty powinieneś być z kimś kto będzie w stanie pokochać cię całym sercem. Ja niestety się nie nadaje. Ktoś teraz bardzo mocno cię potrzebuje i na mnie też ktoś czeka...
- O czym ty mówisz, Francesca? - złapał moje dłonie.
- Ludmiła by mnie zabiła, ale nie możesz żyć w niewiedzy... - jęknęłam żałośnie. - Lu jest w szpitalu. Podcięła sobie żyły. Już nie wytrzymała tego wszystkiego.
- CO?- tworzył szeroko oczy. Widziałam, że się zeszkliły. - Dlaczego?
- Przestała wierzyć w ludzi. Ona kochała cię ponad wszystko inne, matka się nad nią znęcała, Violetta nie dawała jej spokoju, ja byłam z tobą, Leon z nią zerwał, a w dodatku zobaczyła jak Diego mnie pocałował i to wszystko tak bardzo ją raniło...I musisz jeszcze coś wiedzieć. Ona chciała urodzić to dziecko. Priscilla zawlokła ją siłą do tego lekarza i... Wiem, że to może wydawać się abstrakcyjne, ale proszę uwierz mi. Ty jesteś jej całym światem. Kochasz ją, przyznaj, że nie umiesz bez niej żyć.
- Masz rację - spuścił głowę. - Ona...muszę ją odzyskać, ona nie może umrzeć, Fran - płakał. - Przepraszam, że tak cię wykorzystałem. Próbowałem o niej zapomnieć, ale jak widzisz, nie umiem. Kocham ją, tak cholernie mocno kocham. Możemy pojechać do szpitala?
Bez słowa wstałam.

Delikatnie uchyliłam drzwi do sali Ludmi. Nikogo nie było w środku. Wraz z Federico weszliśmy do pomieszczenia. Usiadł na łóżku, złapał jej dłoń.
- Mógłbym zostać chwilę sam? - zapytał, patrząc na mnie czerwonymi, zapuchniętymi od płaczu oczami.
Skinęłam głową, wyszłam poszukać lekarza i poinformować go, że jutro ogłaszam w Studiu, że Lud potrzebuje pomocy.
Nie wiem już co jest gorsze. Myśl, że nikt nie będzie chciał oddać krwi, czy to, że kiedy się obudzi, to ja będę martwa...
Bo się obudzi. Wierzę w to. Teraz, gdy już wszystko zaczyna się układać, nie może od nas odejść.
Gdy tylko zamieniłam kilka słów z, jakże zabieganym doktorem, wróciłam pod odpowiedni numer pokoju.
Byłam wścibska, ale podsłuchałam, co mówił Włoch.
- Nie możesz mnie teraz zostawić. Nie teraz, gdy już tak wiele przeżyliśmy. Tęskniłem. Każdego dnia i każdej nocy o tobie myślałem. Mimo, że tak bardzo mnie zraniłaś, nie umiałem przestać darzyć cię miłością. Ludmiła, jeśli ty umrzesz, ja zrobię to samo.
- Ona nie zginie - powiedziałam stanowczo, otwierając drzwi. - Musimy już iść. Lekarz... a zresztą wszystko wyjaśnię ci po drodze - pociągnęłam go za rękę. - Wiem, że to słyszysz, Luśka. Trzymaj się, niedługo wrócimy - dodałam na odchodnym.

Następnego dnia,  w Studiu, zebrałam wszystkich znanych mi ludzi przed zajęciami z Pablo, w głównej sali.
Wraz z Federem weszliśmy na scenę. Poprawiłam szarą, jedwabną sukienkę, po czym chwyciłam mikrofon. W głowie kotłowały mi się przeróżne myśli. Z jednej strony bałam się reakcji znajomych, a z drugiej, byłam szczęśliwa, że pomagam przyjaciółce.
- Hej wszystkim - zaczęłam, a tłum momentalnie ucichł. - Ja i Federico mamy do was ważną sprawę... otóż...nie bardzo wiem jak zacząć... Być może nie zauważyliście, że ostatnio nie ma nigdzie Ludmiły. Jest cichą, niepozorną osóbką, więc łatwo jest nie zwrócić na nią uwagi. Otóż widzicie, dziewczyna trafiła do szpitala. Miała bardzo wiele problemów i nie dała sobie z nimi rady. Ona... podcięła sobie żyły. Wiem, że wtedy kierowały nią emocje i wcale nie chce umierać, tym bardziej, że miłość jej życia właśnie ponownie zapukała do drzwi. W szpitalu potrzebują krwi dla niej. Błagam was, zróbcie to, nie dla mnie, jej najlepszej przyjaciółki, nawet nie dla Federico, który kocha ją najbardziej, zróbcie to dla niej. Niech ma możliwość znów pojawić się wśród nas. Możemy jej pokazać, że są ludzie, dla których coś znaczy. Już dzisiaj możecie oddać krew... proszę - zakończyłam.
Zeszłam z estrady. Zobaczyłam, że w międzyczasie pojawił się nasz dyrektor i, co bardzo mnie zdziwiło, moja menadżerka. Zignorowałam ich i poszłam do Diego.
- Musimy porozmawiać - stwierdziłam, zaciskając usta w wąski klinek.
 ~
Hejo!
Jak Wam się podobał rozdział?
Przyznam się, że mi on odpowiada ^^ Treść przed wszystkim, bo sposób, w jaki to napisałam mógłby być lepszy, ale cóż...
MAMY WIELKANOC!
Z tej okazji chciałabym Wam życzyć wszystkiego co najlepsze.
Smacznego jajka, rodzinnej atmosfery przy stole, bogatego zająca i wszystkiego, czego sobie tylko zażyczycie.
Kocham Was bardzo.
Buziaki :* Wercia <3


12 komentarzy:

  1. Jej!
    Fedemilka znowu razem (niedługo)
    Fran się tak martwi o Lu... To jest przyjaźń!
    Diego chce coś od Franuli... Hm... Ciekawie, ciekawie...
    No nic, czekam na next !
    Wesołych Świąt i Mokrego Dyngusa!
    Kocham <3333333333



    MECHI♥♡♥♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo podoba mi się ten rozdział :)
    Fede zrozumiał, że kocha Ludmi *,*
    Życzę weny i czekam na next :*
    POZDRAWIAM ~Renia

    OdpowiedzUsuń
  3. AAAAAA FEDEMIŁA I DIECESCA NADCHODZĄ!
    Nie mogę się doczekać!
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam do siebie: http://leonivioletta.blogspot.com
    Pozdrawiam Nataly :-) :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam do siebie: http://leonivioletta.blogspot.com
    Pozdrawiam Nataly :-) :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Swietny. Rozdzial czekam na kolejy:3

    OdpowiedzUsuń
  7. Niedawno znalazlam tego bloga ale juz jestem stala czyelniczka :*
    Rozdzial swietny, czekam na next.
    Ps. Przedwczorak zalozylam bloga, wpadniesz ? :) diescesca-forever.blogspot.con

    OdpowiedzUsuń